wtorek, 24 grudnia 2013

KHR Bel x Fran Święta


Biegałem jak jakiś idiota po całym zamku Varii tylko i wyłącznie za moją kurtką i osobą, która ją zabrała.
-Ushishishishi!- usłyszałem śmiech tego blond-włosego idioty, w którymś z korytarzy.
-Bel~senpai, oddaj moją kurtkę!-wydarłem się.
-To mnie goń, Ropucho!- zaśmiał się.
-BELPHEGOR! FRAN!- ryknął Squalo za moimi plecami.
Odwróciłem się potulnie.
-Słucham?- zapytałem udając przestraszonego.
-Co tym razem odstawiasz, pokrako?!-huknął.
-Ushishishi, a nie mówiłem?- obok mnie stanął Belphegor uśmiechając się bezczelnie.
-ODDAJ MI KURTKĘ!!- rzuciłem się na niego, waląc pięściami.
-Osz, cholera!- na początku nie reagował, ale potem zaczął oddawać ciosy. - Mój brat już lepiej bije!- zdążył powiedzieć tylko tyle ,bo walnąłem go pięścią w zęby. Złapał się za twarz, a ja mogłem nareszcie wziąć upragnioną część odzieży.
-Dzięki, senpai!
-Belphegor, wstawaj natychmiast i nie rób z siebie jeszcze większego idioty.- warknął Squalo- Co do twojego brata, jest dla was zadanie.
-Aha?- mruknął książę rozcierając sobie szczękę.
- Podobno Rasiel znalazł, a raczej jego podwładni, znaleźli kolejne pudełko, którego nie mogą otworzyć. Twój kochany braciszek wysłał list, w którym wszystko wyjaśnił i prosi was o pomoc.- powiedział szukając czegoś po kieszeniach.
-Biorę!
-Raczej bierzecie.
-Co? Ja i senpai?- zapytałem lekko zdezorientowany.
-No a kto inny? Bephegor potrzebuje iluzjonisty, a jako że Viper nie żyje to ty z nim jedziesz.- odparł długowłosy, jakby to była najnormalniejsza rzecz pod słońcem.
-Wcale nie potrzebuje iluzjonisty! Kiedy walczyłem z Gokuderą jakoś sobie poradziłem!- wybuchnął Pan Najświętszy Na Świecie.
-Ale tak w Święta?- spytałem przyklejając nos do szyby.
-Nie denerwujcie mnie i idźcie się przygotować!- wycharczał Squalo. Bel uniósł ręce na znak dyplomacji.
-Niech ci będzie. Ale nie obiecuje, że on wróci żywy!- i odbiegł śmiejąc się w swój sposób.
-Idiota.- mruknąłem i pobiegłem do siebie.

                                                                                     ***
Właśnie stałem przed lustrem w czerwonych bokserkach ze szczotką w dłoni i cicho nuciłem kiwając się na boki:
-You are my sunshine...  my little sunshine ...- zrobiłem piruet i uśmiechnąłem się do siebie. Sięgnąłem po ulubioną koszulkę w paski, przyglądając się swojemu odbiciu. Odgarnąłem swoją grzywkę i popatrzyłem sobie w oczy. Uśmiech od razu znikł.
-Może faktycznie powinienem wyprostować włosy?- zapytałem siebie, przypominając słowa Frana. Kiedyś były takie ładne i proste... A teraz są poskręcane i zawinięte do góry.
Nagle drzwi się otwarły.
-Och, senpai, ty zawsze masz tu taki bałagan. Powinniśmy już iść, wie...?- Fran zatrzymał się i popatrzył na mnie zadziwiony. Poczułem, że robię się czerwony.
-PEDOFIL!!- wrzasnąłem na cały głos, wskazując palcem na niego. On natychmiast zasłonił oczy i po omacku próbował wydostać się z mojego pokoju.
-Dobrze, już wychodzę! Tylko proszę, pośpiesz się, mamy mało czasu.- i zatrzasnął drzwi.
Stałem jeszcze chwilę w bezruchu, po czym wróciłem do ubierania się już nie nucąc.

                                                                                  ***
Obraz Belphegora w samych bokserkach będzie mnie prześladował do końca życia. Opierałem się o ścianę na przeciwko jego pokoju żując powoli gumę. Nagle drzwi się otworzyły i wypadł z nich upierdliwy książę. Dopinał właśnie pasek u spodni. T-T
-To idziemy?- zapytałem patrząc w sufit.
-Taa...- pociągnął nosem- Czy ja czuję truskawkową gumę?
-Mhm.
-Daj jedną!
Wyciągnąłem opakowanie i rzuciłem płatek królewnie. Tak, nazywam go królewną.
-Dobra, zbieramy się.- powiedział otwierając okno i przez nie wyskoczył. Westchnąłem tylko i zrobiłem to samo co on.

                                                                             ***
Biegłem szybko przez las , co jakiś czas oglądając się na Frana. W końcu dobiegliśmy do drogi, która prowadziła do zamku Rasiela. Zaraz obok mnie stanął Fran. Przyłożyłem palec do ust i wskazałem na drzewa. Skinął tylko głową po czym wskoczył na gałąź nad nami. Zrobił z dłoni daszek i rozejrzał się. Pokazał mi kciuk. Kiwnąłem głową i wskoczyłem obok. Potem przeskoczyłem na kolejną gałąź, kolejną i kolejną...
Aż dotarliśmy do wielkiego zamku.
Złote okiennice, klapa wykonana z bukowego drewna, fosa, bogato zdobione rzygacze i kołatka z mosiądzu w kształcie głowy krowy.
Tsaa...
Cały Rasiel.
Klapa jak na zawołanie się otworzyła. Fran już chciał postawić na niej nogę, kiedy złapałem go za ramię.
Spojrzał na mnie zdziwiony.
-To przecież Rasiel. Skąd możesz wiedzieć, że nie zacznie się podnosić kiedy staniesz na niej?- wyjąłem z kieszeni kurtki linki i haki- Masz.
Przez chwilę patrzył zdziwiony na przedmiot w moich rękach. Zaraz jednak uśmiechnął się.
-Dzięki, senpai. Jednak potrafisz się troszczyć.

                                                                                         ***
Widziałem, że o mało się nie zagotował ze złości. Wiem, wiem, próbował być miły, a ja jak zwykle wszystko popsułem. Co poradzę? Tylko się odwdzięczam za to, jak kiedyś po obiedzie wrzucił mi kostki lodu za bokserki. I jak kiedyś nie miałem się w co ubrać, a w szafie była tylko sukienka.
Nie życzę nikomu biegania w zimie po zamku w poszukiwani ubrań.
Zamachnąłem się i rzuciłem daleko hak. Wbił się idealnie w głowę jednego z rzygaczy. Zamocowałem linę na kamieniu i pociągnąłem - nic mi na twarz nie spadło. To dobry znak.
Zacząłem się wspinać. Sempai zaraz zrobił to samo co ja.
Kiedy udało mi się wejść, odpiąłem hak i zacząłem wciągać go na górę.
-Żabo...- usłyszałem. Odwróciłem się i zobaczyłem Bela przewieszonego tylko rękami przez mur.
-Kondycja nie dopisuje, co sempai?- zaśmiałem się.
Skrzywił się.
-Ty się lepiej zamknij i pomórz mi wejść, bo lina wrzyna mi się tam gdzie nie trzeba.- zaraz złapałem go za ręce i wciągnąłem.
-Uff...- westchnąłem- Lekki to ty nie jesteś.- oczywiście zaraz dostałem w głowę.

                                                                                    ***
Nie radzę wisieć w powietrzu na linie. Jest to bardzo... niewygodne.
Szliśmy właśnie korytarzem gdy nagle Fran stanął jak wryty i złapał mnie za rękę.
-Co je...?- nie dokończyłem , bo przyłożył mi dłoń do ust.
Zmarszczyłem czoło.
W końcu odezwał się.
-Nic nie mów. Powoli się odwracamy i wycofujemy.- wyszeptał.
I wtedy TO zauważyłem.
Było wielkie, obrzydliwe, straszne, okropne i ... jeszcze wiele słów, które by to określało.
Miało wielkie czerwone ślepia. Skóra wyglądała jak kanapka, która, że się tak wyrażę sama zaczęła żyć. Z pyska kapał krew. Sierść była przyprószona siwizną. Ogon w kilku miejscach nadszarpnięty.
Pazury zostawiały wyżłobienia w posadzce.
Zwierzę ze świstem wciągnęło powietrze przez czerwony nochal.
Odwróciło głowę w naszą stronę i zawarczało.
-Wyczuł nas.- jęknął Fran.
Potwór nabierał coraz większej szybkości biegnąc wprost na nas.
-WIEEEEJ!- wydarł się Fran i wciąż trzymając moją dłoń rzucił się biegiem.

                                                                                ***
To przecież niemożliwe! Żeby TO było tutaj?! Nawet nie chcę myśleć jak się tu dostało...
Ciągnąłem za sobą Bela jak szmacianą lalkę. Mijałem przypadkowe korytarze i w panice rozglądałem się za kolejnym przejściem.
-Co to było?- zapytał Bel.
-Koszmar wszystkich istot z uczuciami!- odkrzyknąłem.
-Dokładniej, proszę!
-Jest ślepy, ale ma niesamowity węch. Nawet gdybyś wytarzał się w krowim łajnie i ukrył w najciemniejszym miejscu i tak by cię znalazł! Nie odpuści, jeśli dostanie rozkaz od swojego pana, żeby cię zabić.- zatrzymałem się by złapać oddech, puszczając jednocześnie rękę Bela.
-Dlaczego to zrobiłeś?- jęknął.
-Co, dlaczego uratowałem ci życie?
-Nie, dlaczego puściłeś moją rękę?- uniosłem brwi zdziwiony.- Ja się boję...

                                                                           ***
No wiem, szok. Dla mnie też. Ale ja się naprawdę bałem.
-Proszę, Fran...
Przez chwilę się wahał, ale potem złapał z powrotem moją dłoń.
-Czujesz się z tym lepiej?- zapytał.
-Tak, bo wiem gdzie jesteś.
Mierzyliśmy się chwilę spojrzeniami, kiedy usłyszeliśmy świszczący oddech i powarkiwanie.

                                                                               ***
Bel wydał z siebie dźwięk przypominający mysz, na którą ktoś nadepnął. Ścisnąłem mocniej jego dłoń i pobiegłem dalej.
Mijaliśmy właśnie stare obrazy, kiedy zobaczyłem koniec korytarza i żadnego wyjścia dalej.
-Drzwi!- krzyknąłem. Zaczęliśmy szarpać po kolei wszystkie klamki, ale żadna nie chciała puścić.
W końcu kopnąłem z całej siły w wielkie drzwi, które o dziwo puściły. Natychmiast z Belem wbiegliśmy do środka zatrzaskując je i opierając się. Obydwaj ciężko oddychaliśmy.
-Shishishishi!- znowu ten w cholerę irytujący śmiech.
-Senpai, co cię śmieszy?!- warknąłem patrząc na niego.
-Kiedy to nie ja!
-To kto?- zdziwiłem się.
-A może to ja?- odezwał się ktoś.
Ostatnie co pamiętam to Rasiel z łukiem w ręku i jego niewyparzoną gębę. I jeszcze okropny ból w prawej nodze.
Potem chyba zemdlałem.

                                                                                ***
Widziałem jak mój kochany braciszek strzela Franowi w nogę. Sam iluzjonista z cichym 'ojej' upadł w moje ramiona.
-Fran? Fran!- machałem mu ręką przed twarzą, ale już nie kontaktował. Spojrzałem na Rasiela.
-Coś ty mu do cholery zrobił?!- warknąłem.
On z uśmiechem wzruszył ramionami i odrzucił w tył łuk.
-To tylko mały zastrzyk z jadu węża pustynnego. To chyba nic złego, co? Shishishi!- powiedział zasłaniają usta jak dziewczyna. Jeszcze tylko rumieniec i kawai na totalu.
-TY IDIOTO!!- ryknąłem na cały zamek. On się tylko szerzej uśmiechnął.
-Och, Bel-san! Tylko nie mów, że się zakochałeś!- podparł się ręką.
-Pogrzało cię! Teraz naprawdę żałuję, że nie udało mi się ciebie zabić.- wywarczałem zaciskając pięści.
-Och, o mnie się nie martw. Teraz ważniejszy jest chyba twój iluzjonista.- zamachał palcem na Frana.- Tak ci tylko w sekrecie wyjawię, że została mu godzina życia.- popatrzyłem na Żabę. Twarzyczka mu trochę zzieleniała, więc mój brat chyba nie kłamał.
Wziąłem głęboki oddech zapytałem:
-Ciebie to chyba bawi, co? Z bijanie i trucie najbliższych mi osób. O to ci właśnie chodzi, prawda? Żebym w końcu został sam i nie miał z kim porozmawiać. I żebym przyszedł na kolanach prosząc o przyjęcie. O to chodzi? Prawda? To muszę cię zmartwić : to nigdy nie nastąpi. I nawet jeśli Fran już nie żyje to ja przywrócę mu to cholerne życie. A wiesz dlaczego? Nie, oczywiście, że nie wiesz! Jest jedyną osobą, która mnie rozumie. I ty nie masz prawa mu cokolwiek zrobić! A jeśli to nie podziała na twoją wyobraźnie, to mogę ci zaświadczyć, że mnie żywego więcej nie zobaczysz jeśli jeden włos z głowy mu spadnie.
Uśmiech znikł z twarz Rasiela. Skrzywił się.
-Jeśli tak bardzo go lubisz, udowodnij to.- warknął.
Szeroko się uśmiechnąłem.
-TY wyzywasz mnie na pojedynek? Nawet butów nie możesz mi czyścić!- zaśmiałem się. Według Frana jak się wkurzę, to potem zachowuję się jak wariat. Taka natura.- Wiesz, niestety kuszące, ale nie przyjmę. Muszę odegrać rolę opiekuńczego chłopca.- wskazałem na Frana.
I właśnie w ten sposób zryłem psychikę mojemu bratu.

                                                                                  ***
Obudziło mnie zimne powietrze. Uchyliłem jedno oko. Zobaczyłem burzę blond włosów.
-Senpai?- stęknąłem.
-O, już się obudziłeś! Jak miło.- wrócił do swojego wrednego tonu. A było tak miło...
-Senpai, gdzie jesteśmy?
-Z tego co wiem, niosę cię na rękach w kierunku siedziby Varii.
-Mhm.
Przez dłuższy czas milczeliśmy , a Bel biegł ile sił w nogach.
-Senpai?-zacząłem.
-Tak?
-Miałeś kiedyś dziewczynę?- mógłbym przysiąc, że zbiłem go z tropu.
-Dziewczynę? Masz na myśli małe, czeszące się i malujące stworzonko, ciągle jęczące, że makijaż nie wygląda tak jak powinien? Niee, to nie dla mnie.- cicho zachichotałem i wtuliłem się  w niego bardziej.

                                                                                ***
Dobiegłem w końcu do zamku. Od razu wcisnąłem Frana do łóżka, mimo, że się strasznie rzucał, ale dał spokój kiedy rozbolała głowa. Pobiegłem po herbatę z miodem i termometr.
Kiedy przyszedłem przyłożyłem mu dłoń do czoła.
-Jezusie, aleś ty gorący.- mruknąłem.
-Ty weź mnie nie podrywaj, dobrze?- zakryłem twarz dłońmi.
-Jaki ty głupi jesteś!
-Odezwał się najmądrzejszy.- zaśmiał się popijając herbatę. Kiedy skończył, powiedziałem:
-Posuń się.
-A tobie co?
-Głuchy? Posuń ten gruby tyłek!- posunął się, a ja go przytuliłem.
-Senpai, co ty robisz?
-Może ja też się zarażę gorączką.
Milczeliśmy tak chwilę.
-Wesołych Świąt, senpai.
-I vice wersa, żabo.

                                                                                ***
Sqalo otworzył drzwi do pokoju Frana i już miał coś powiedzieć, gdy zauważył dość niecodzienny widok. Mianowicie, Fran nie leżał sam. Obok niego był wciśnięty książę.
Po cichu zamknął drzwi mrucząc do siebie:
-Nigdy nie zrozumiem miłości...







Ten komiks rozwalił mnie!






A tu proszę, dwaj nasi kochani bracia. ;D



-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Wesołych Świąt! Życzę wam wszystkiego najlepszego i żeby góra prezentów była wyższa od was!
A jeśli obrazków nie widać, to dupa, nic nie poradzę.

~Akira xoxo

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz